Zmiana czasu, czyli państwo znowu majstruje przy zegarku
Znowu to robią. W nocy z soboty na niedzielę ktoś w rządzie chwyci niewidzialny klucz francuski i przekręci nam wskazówki o godzinę do tyłu. Bo przecież jak kraj nie potrafi naprawić służby zdrowia, to przynajmniej naprawi czas! 😉
Od lat wmawiają nam, że to dla naszego dobra — że niby energię oszczędzamy, wydajność rośnie, a kury lepiej się niosą i krówki więcej mleka dają. No jasne. W XXI wieku, kiedy każdy telefon sam się przestawia, a człowiek po trzech kawach i tak nie wie, która jest godzina, państwo wciąż uprawia zegarowy socjalizm.
Godzina w plecy, mózg w rozsypce
Oczywiście, to tylko „jedna godzina”. Ale ta godzina sprawia, że połowa narodu w poniedziałek wygląda jak po weselu u wujka Mietka – oczy przekrwione, głowa ciężka, a w tramwaju wszyscy synchronizują ziewanie jak w orkiestrze.
Psycholodzy mówią, że organizm potrzebuje tygodnia, żeby się przestawić. Polacy potrzebują dwóch tygodni, trzech piw i czterech dni urlopu.
Po co to komu?
Nie wiadomo. Oficjalnie — dla gospodarki. Nieoficjalnie — żebyśmy czuli, że ktoś ma władzę nad naszym snem. W Brukseli już od kilku lat mówią, że to głupie i trzeba skończyć z tym zegarowym cyrkiem, ale jak widać — nawet Europa nie potrafi zsynchronizować zegarków.
Zresztą, kto ma czas na zmianę czasu, kiedy świat się wali, inflacja gryzie, a premier myli wtorek z katastrofą?
A może by tak zostawić jak jest?
Krowy mają to gdzieś. Dzieci też, bo i tak chodzą niewyspane. Więc może zamiast kręcić wskazówkami, zacznijmy kręcić głową. Albo — wzorem niektórych obywateli — po prostu nie przestawiajmy zegarka.
Niech państwo samo się spóźnia.









