Artykuł ze strony FAKT.PL
Desant spadochroniarzy z Hrubieszowa na długo zapamiętają mieszkańcy niewielkiego Chechła w gminie Klucze (woj. małoposkie). Wojskowi zamiast na poligonie wylądowali kilkaset metrów dalej, w środku wsi. Choć miejscowi są przyzwyczajeni do widoku wojskowych, jednak nikt nie spodziewał się, że 12 spadochroniarzy zacznie lądować na dachach domów czy trakcji elektrycznej.
9 września na niebie nad okolicą zaczęły jak grzyby po deszczu wyrastać parasole spadochronów. Wojacy lecieli, gdzie popadnie, bezwładnie niesieni przez wiatr niczym manekiny. To, co mieszkańcy Chechła widzieli, mrozi krew w żyłach.
– Stałam sobie na schodach, deszcz zaczął kropić. Nie było go dwa miesiące, chciałam się nawdychać tego świeżego wilgotnego powietrza. Nagle usłyszałam krzyk męża – opowiada Barbara Bębenek (71l.), mieszkanka Chechła.
– Otwierałem bramę, a tymczasem na wysokości okna w samochodzie przeleciał mi spadochroniarz. Przeleciał nad bramą, odbił się o murek domu, leżał na ziemi. Podbiegłem do niego, bo myślałem, że mu trzeba pomóc. Był blady. Powiedział: „ze mną wszystko w porządku. Proszę koledze pomoc, który dwa domy dalej zawisł na słupie energetycznym”. To był porucznik. Od razu wstał i poszedł zobaczyć co u tego kolegi. Następni zaczęli się odmeldowywać, bo ich więcej spadło na teren wsi – relacjonuje Andrzej Bębenek (76l.) mąż pani Barbary.
Wojsko w Chechle. Wisieli na dachu
– Oni nie wiedzieli, gdzie są. Ten żołnierz, który wylądował u nas, chciał wchodzić na dach i wyciągać spadochron. Zabroniłam mu. Oferowałam im pomoc. Dostali po butelce wody mineralnej, bo na tyle zgodzili się – dodaje pani Barbara,
– To byli młodzi ludzie. Dość odporni psychicznie. Starty nieduże, tylko blacha zagięta w dachu jednego domu. U nas spadochron zawisł na krawędzi dachu – podsumowuje pan Andrzej.
– Dziewczyna wylądowała obok posesji, gdzie były cztery strasznie groźne psy, gdyby tam upadła, nie obroniłaby się przed nimi. Jaka tam jest solidarność? Wszyscy się o siebie troszczyli – nie może się nadziwić pani Barbara.
Na ulicę Wiejską, gdzie rozegrał się dramat przyjechali strażacy. – Dostaliśmy powiadomienie o dwóch spadochronach. Jeden wisiał na budynku gospodarczym, drugi na liniach energetycznych – opowiada Sebastian Smętek, prezes OSP w Chechle. Spadochroniarzy nie było już w szelkach i uprzężach ze spadochronów. Prąd został już wcześniej odłączony z trakcji.
Mieszkańcy o Pustyni Błędowskiej i poligonie. Było dużo śmiertelnych wypadków
Chechło znajduje się w pobliżu Pustyni Błędowskiej, której część jest poligonem dla wojskowych. Mieszkańcy twierdzą, że spadochroniarzy mają na okrągło.
– Jesteśmy do nich przyzwyczajeni. Odkąd pamiętam wojsko tutaj było. Skaczą na Pustyni Błędowskiej. Pustynia była zakrzaczona (rosły na niej niewysokie drzewa – red.), z tego powodu dużo było śmiertelnych wypadków, teraz jest ich mniej, bo usunęli krzaki – mówi Maria Sierka, do niedawna sołtyska Chechła.
– Stałam sobie na schodach, deszcz zaczął kropić. Nie było go dwa miesiące, chciałam się nawdychać tego świeżego wilgotnego powietrza. Nagle usłyszałam krzyk męża – opowiada Barbara Bębenek (71l.), mieszkanka Chechła.
– Otwierałem bramę, a tymczasem na wysokości okna w samochodzie przeleciał mi spadochroniarz. Przeleciał nad bramą, odbił się o murek domu, leżał na ziemi. Podbiegłem do niego, bo myślałem, że mu trzeba pomóc. Był blady. Powiedział: „ze mną wszystko w porządku. Proszę koledze pomoc, który dwa domy dalej zawisł na słupie energetycznym”. To był porucznik. Od razu wstał i poszedł zobaczyć co u tego kolegi. Następni zaczęli się odmeldowywać, bo ich więcej spadło na teren wsi – relacjonuje Andrzej Bębenek (76l.) mąż pani Barbary.
– Oni nie wiedzieli, gdzie są. Ten żołnierz, który wylądował u nas, chciał wchodzić na dach i wyciągać spadochron. Zabroniłam mu. Oferowałam im pomoc. Dostali po butelce wody mineralnej, bo na tyle zgodzili się – dodaje pani Barbara,
– To byli młodzi ludzie. Dość odporni psychicznie. Starty nieduże, tylko blacha zagięta w dachu jednego domu. U nas spadochron zawisł na krawędzi dachu – podsumowuje pan Andrzej.
– Dziewczyna wylądowała obok posesji, gdzie były cztery strasznie groźne psy, gdyby tam upadła, nie obroniłaby się przed nimi. Jaka tam jest solidarność? Wszyscy się o siebie troszczyli – nie może się nadziwić pani Barbara.
Na ulicę Wiejską, gdzie rozegrał się dramat przyjechali strażacy. – Dostaliśmy powiadomienie o dwóch spadochronach. Jeden wisiał na budynku gospodarczym, drugi na liniach energetycznych – opowiada Sebastian Smętek, prezes OSP w Chechle. Spadochroniarzy nie było już w szelkach i uprzężach ze spadochronów. Prąd został już wcześniej odłączony z trakcji.
Mieszkańcy o Pustyni Błędowskiej i poligonie. Było dużo śmiertelnych wypadków
Chechło znajduje się w pobliżu Pustyni Błędowskiej, której część jest poligonem dla wojskowych. Mieszkańcy twierdzą, że spadochroniarzy mają na okrągło.
– Jesteśmy do nich przyzwyczajeni. Odkąd pamiętam wojsko tutaj było. Skaczą na Pustyni Błędowskiej. Pustynia była zakrzaczona (rosły na niej niewysokie drzewa – red.), z tego powodu dużo było śmiertelnych wypadków, teraz jest ich mniej, bo usunęli krzaki – mówi Maria Sierka, do niedawna sołtyska Chechła.
– Najpierw leci samolot zwiadowczy, potem skaczą – objaśnia pani Barbara. – Jak leci, to ja tylko patrzę w niebo, czy wszystkie spadochrony się otworzyły i drżę. Kiedyś to różnie bywało… – mówi ze smutkiem.
Niektórzy jednak we wsi kpią z wojskowych i mówią żartobliwie, że nie udała im się ta operacja „Pustynna Burza”.
Wiatr zmienił kierunek i zaczął się dramat pod Chechłem
Jak mogło dojść do tej sytuacji wyjaśniała mediom mjr Agnieszka Gdula z 2. Hrubieszowskiego Pułku Rozpoznawczego. To spadochroniarze z tej jednostki mieli szkolenia w Chechle.
Zaraz po opuszczeniu samolotu przez skoczków zerwał się wiatr, zmienił się jego kierunek. W efekcie zamiast na Pustyni Błędowskiej spadochroniarze wylądowali kilkaset metrów dalej. Uczestnicy szkoleń mieli spadochrony desantowe, które nie otwierają się automatycznie i nie da się nimi sterować.